piątek, 5 sierpnia 2011

Rozdział 9- straszny sen

(...)nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się...
Justin do mnie podszedł i przytulił.
-Nie zrobię tego...-wyszeptałam-nie dam Ci go zabić...
-Wiem...-powiedział tonem pokonanego
-I nawet nie waż mi się sprzeciwiać!-powiedziałam stanowczo.
-Dobrze,-wymówił to z takim spokojem, jakby to była oczywistość.-nie będę-dokończył, a ja nie zdążyłam nic powiedzieć, gdyż poczółam na ustach jego ciepły, płynny pocałunek.
nie był on jak inne.
Był...idealny.
nastała jasność.
nagle, a może nie nagle, ponieważ tego nie zauwarzyłam) wokół nas zebrało się kilkoro ludzi, a może było ich więcej?
Tracę już oriętacje.
ale ja szukałam wzrokiem Bena.
Ciekawe, czy Cornelia mu coś powiedziała.
Jest.
stoi za bliźniakami.
wygląda tak, jakby miał zaraz w kogoś czymś cisnąć.
Tym kimś był oczywiście Justin, a tym czymś, drewniany kołek, który nie wiem po co trzymał w ręce, jakby spodziewał się tu jakiegoś, nie wiem?Edwarda Cullena?
Nagle Justin złapał mnie za rękę i zaczął biec w stronę lotniska.
Było ono zaraz koło naszego hotelu.
-Gzie ty mnie ciągniesz?!-wrzasnęłam
nic nie odpowiedział, tylko przystanął, i zaczął iść dalej.
-Gdzie...
-Na lotnisko-przerwał mi.
-po co?!-zezłościłam się.
-lecimy
***
(...)
Leżę na łóżku, i nie mogę się poruszyć.
Jestem sparaliżowana.
Nagle słyszę huk, i płacz dziecka.
Jakoś dziwnie znajomy płacz...
Ale z kąt?
Nie wiem, ale znam.
Nie mogę wstać, chociaż próbuję.
Płacz cichnie, a w oczach stają mi łzy.
Wstaję.
Udało się, chociaż ciągle byłam sparaliżowana.
Już wiem czym.
Na podłodze leżała strzykawka, do połowy pusta.
Wybiegłam z sali.
Ale nie wiem jak wyjść.
Patrzę na podłogę.
Stoję w wielkiej plamie czerwieni.
Idę dalej.
Białe dotychczas ściany, były pochlapane tą samą czerwoną substancją.
otwieram drzwi, a tam leży kobieta.
cała w...
-Krew!-wrzasnęłam na całe gardło, gdy zidentyfikowałam ową substancję, i puściłam się biegiem po schodach w dół.
Zobaczyłam białe drzwi.
popchnęłam je z całej siły.
Ustąpiły.
Wybiegłam na zewnątrz.
Spojrzałam na budynek.
To był szpital.
W trawie leżał samolot, cały w częściach.
Nie wiem jak, ale przesunęłam rozwalone skrzydło.
I zobaczyłam ciała.
Nie ludzi.
Ciała.
Pozbawione duszy.
Pozbawione życia.
Patrzę na następne rzędy po kolei.
Na jednym siedzeniu zobaczyłam...
-JUSTIN!-krzyknęłam, gdy ujrzałam twarz blondyna
Znowu usłyszałam płacz.
Dziwnie znajomy mi płacz.
W pewnej chwili ujrzałam na ziemi zawiniątko.
Ten płacz dochodził właśnie od niego.
przeszłam przez martwe ciała, i podniosłam zawinięte w kocyk niemowlę.
Przestało płakać.
Jego oczka powoli się zamknęły.
Szloch ucichł, tak samo jak nie miarowy oddech chłopca.
przestał się ruszać.
Nie ma go...
Do moich oczu znowu napłynęły łzy.
Nie wiedziałam co mam zrobić.
Straciłam obydwie osoby jakie kochałam.
W moim życiu nastała ciemność.
-Eli...-usłyszałam anielski głos-Elizabeth obudź się!
otworzyłam oczy jak na zawołanie.
Nade mną stał przestraszony Justin.
Znowu wybuchnęłam płaczem, i tak już przez całą podróż.

Przepraszam że tak długo nie pisałam.
Rozdział miał być dłuższy, ale nie ręka od pisania już boli.
Jak chcecie żebym was informowała o nowych postach, piszcie w komentarzach, i podawajcie swój adres email.
dzięki za miłe komentarze.
jesteście wspaniali 

PS.Ten rozdział, dedykowany jest J.K. Rowling, tej od Harrego Pottera, za tekst "wygląda tak, jakby miał zaraz w kogoś czymś cisnąć."
Z Harrego Pottera i książę półkrwi.

2 komentarze:

  1. Super. ;D Aż sama się przestraszyłam. Dobrze, że to był tylko sen. .. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. pamiętam tą scenę z zeszytu.! (sen) haha

    OdpowiedzUsuń